Strach. Tym właśnie obdarowywała
spotkanych podróżnych. Nigdy im nie życzyła dobrej, spokojnej drogi. Widok
paniki był czymś dla niej zupełnie normalnym u ofiary. Najpierw, przez
obserwacje ludzi, oceniała jakimi są obywatelami, jak postępują w ryzykownych
sytuacjach. Tak też postąpiła i tym razem. Szukała niewinnej osóbki, która
posiada niezwykłe zdolności. Musiała wydobyć z podróżnych i mieszkańców
miasteczka informacje. W przeciągu kilku godzin przeszła przez trzy miasta,
wypytując podstępnie. Gdy zapytany nie chciał udzielić odpowiedzi, zabijała go
z zimną krwią, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Niektórzy jej płacili
za darowanie życia. Taka praca ją bawiła, dlatego ucieszyła się, kiedy jej
mistrz postanowił zlikwidować smoczych wychowanków. Mieli coś, czego ona mieć
nie mogła. Czystej magii o potężnej sile. Sam fakt, że ich rodzicami były
prawdziwe smoki, wywołał u niej dreszcze. A nikt poza nią nie mógł igrać ze
strachem.
Nad miastem Shirotsume zebrały się ciemne chmury. Tak jak przypuszczała,
nadchodziła burza. Teraz musiała znaleźć w miarę tanie i przyzwoite
schronienie. To będzie dobra okazja do zaplanowania napadu na Louise. Nie
zabije jej od razu. Podroczy się z nią, zobaczy krew, młode ciało dziewczyny
skąpane w głębokich ranach, a potem zada śmiertelny cios. Z drugiej strony
mistrz skarcił ją za bujne fantazje. Louise od samego początku była
przeznaczona dla mistrza Hadesa i jego gildii. Stary zboczeniec chciał ją
zabrać na wyspę, gdzie znajduje się Czarny Mag, bezlitośnie wystawić na
pożarcie, a wcześniej wykorzystać do wojska, aby pokonała dla niego Fairy Tail.
Głupiec.
Weszła do pierwszego lokalu, jaki rzucił jej się w oczy. Zaczął padać
deszcz ze śniegiem, zerwał się ostry wicher, a ona nie lubiła mieć na sobie
przemoczonego ubrania. Innego nie dostanie. Wykonała z dobrego materiału, teraz
trudno dostępnego dla zwykłych ludzi i magów.
Jej pokój okazał się mały, za to przytulny. Niewielka lampa oliwna stała
na komodzie przy biurku i słabo oświetlała pomieszczenie. Wyraźnie słyszała
grad, odbijający się od parapetu okiennego. Jeszcze chwila, a wiatr rozerwie
szybę i na dobre zgasi płomień lampy. Usiadła na łóżku, zaraz pod materiałem
zaskrzypiały sprężyny. Kwestia przyzwyczajenia. Nie planuje zostać tu długo, za
pięć, za niedługo cztery dni Hades przybije do wyspy. Na ten czas powinna
dostarczyć Louise. Wcale nie musi być cała i zdrowa.
Rozłożyła mapę, zaznaczając miejsca,
w których była. Obecna droga prowadzi prosto do Magnolii. Z gazety wyczytała,
że miasto cieszy się popularną i silną gildią. Magowie są gotowi na wszystkie
zlecenia, jakie przyjmą, a ponadto tworzą wielką rodzinę i chronią się
wzajemnie. Skrzywiła się. Nie umiałaby wysiedzieć w takiej gildii nawet pięć
minut. A Louise? Czasami mamrotała coś o tym, czemu ich gildia nie może być
prawdziwą rodziną, proponowała jej przyjaźń, aby mogły przeżyć w strasznych
murach. Naiwna, mała i głupiutka. Odtrąciła ją, przecież mistrz nie chciał, aby
radosne relacje i uczucia ich niszczyły.
Przekartkowała stronę. Nagłówek głosił
nic innego, jak o egzaminie rangi S i o kolejnych zniszczeniach dokonanych
przez Fairy Tail. Mieszkańcy się tym podniecali, nawet robili zakłady, kto
dostanie awans, a kogo pożegnają i wróci z podwiniętym ogonkiem.
„Wśród uczestników mamy smoczego
zabójcę – Natsu Dragneela. Stał się bardzo silny przez miniony rok. „
Smoczego…. Zabójcę? Teraz zrozumiała nienawiść jej mistrza i pana Hadesa do tej
gildii. Roiło się tam od zabójców. Z pewnością odwiedzi Magnolie. Jeśli Louise
ukryła się w pobliżu, to jest duża szansa, że znalazła schronienie u magów. Zrobi
im małą niespodziankę.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
Schowała gazetę pod poduszkę i krzyknęła donośnie „wejść!” . W drzwiach ujrzała
młodego mężczyznę o jasnych oczach i krótkich, blond włosach.
- Pani Madeleine? – Kiwnęła głową.
Odważył się całkiem wejść do pomieszczenia. Między ich rozmową słyszała świst
wiatru, próbujący przedostać się przez zabudowę lokalu. – Co za ulga, dobrze
trafiłem…! – zamknął za sobą i usiadł na krześle, przodem do niej. – Tak jak
pani prosiła, rozejrzałem się po dalszej okolicy. – Położył przed nią kopertę,
z której wysypały się zdjęcia. – Poszukiwana przedstawia się jako Dragana
Grain, obecnie mieszka w Magnolii. Ostatnio widziano ją z tym człowiekiem –
wskazał na… Gajeela?! On też przystąpił do Fairy Tail?! Tak się poniżyć…
- Będzie ciężko ją złapać. Oboje są
smoczymi zabójcami. Jest słaba, nie potrafi myśleć logicznie podczas walki. Za
to Gajeel Redfox przeciwnie, może ją obronić. – wysunęła wnioski, zakładając
nogę na nogę. Nieznajomy przełknął ślinę, widząc nogi damy i kawałek
odsłoniętego biustu, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlatego radzę, żeby pani poczekała
do stosownej chwili. A taka nastąpi za cztery dni. Gajeel Redfox z pozostałymi
zabójcami wyrusza na egzamin. W gildii nie będzie nikogo silnego, kto mógłby
pani… przeszkodzić.
- Dobrze. Zaczekam. – Powiedziała bez
przekonania. – Sama.
Wyciągnęła miecz. Ostrze zabłysło w świetle pioruna. Włożyła na dłonie
czarne rękawiczki i złapała broń. W każdej chwili mógł
ją zdradzić i wypaplać wszystko radzie. Kilka centymetrów
dzieliło ją od informatora. Błysk ponownie oświetlił niebo, zerwał się
silniejszy sztorm, który rozbił szybę w oknie, na tysiąc małych kawałków. Trafiła
prosto w serce. Z dumą patrzyła, jak krew spływa po jego wargach, policzkach,
jak miesza się ze słonymi łzami ofiary. Nie przeszkadzały jej dźwięki łamanych
kości i wyprutego, ludzkiego mięsa. Zanim zamknął oczy, uklękła na jedno
kolano, po czym wolną ręką złapała mężczyznę za ramię i pocałowała, a
niewielkimi nitkami wyciągała z niego całą energię życiową, magię. Jego głos
ucichł, serce przestało bić szybkim rytmem. Palcami zdążył przejechać po jej
policzku, gdy ręce bezwładnie opadły. Ciało zniknęło, przemieniając się w
drobny pył. Oblizała łapczywie dłonie z jego krwi. Wcześniej nie musiała
posługiwać się tą techniką, wystarczył sam widok panikujący ludzi i zaledwie
jedna, niewinna kula. Teraz potrzebowała siły, a ten człowiek był idealną
zdobyczą.
Burzliwa pogoda ustała, jedynie od
czasu do czasu na niebie zobaczyła piorun, przecinający horyzont na pół, a w
powietrzu wirowały drobne płatki śniegu. Tak bardzo nie lubiła zimy. Przez jej
wybryk będzie musiała zmienić położenie lub poprosić gospodarze o naprawę okna.
Na razie chłód jej nie drażnił. Położyła się na łóżku, zupełnie bez koca.
Pościel ześlizgnęła się na podłogę. W jej przypadku nigdy nie czuła prawdziwego
ciepła magii. Znajdowała się w stanie pośrednim. Zdawała sobie sprawę z
przepływu energii jakie spadło na jej ramiona. Chyba przestała już rozumieć,
kim jest człowiek, prawda? Liczyła się ofiara i ona, powiązana niewidzialną
więzią ze strachem. Zasnęła.
Stali
w ciszy, obserwując walące się budynki i dym, unoszący się w powietrzu. Obeszli
wioskę wzdłuż i wszerz, wykonując tylko zadanie mistrzów. Ona, Louise i Gajeel.
Musiała nauczyć Draganę, czym jest cierpienie, ból, jak można z łatwością zabić
człowieka. Wtedy jej nienawiść do niej bardziej zakiełkowała. Na twarzy
Żelaznego Smoka nie widniał ani jeden uśmiech, wiedział, co się stanie, jeśli
złamie reguły. Za to przerażona Louise z gracją zabiła dziewczynkę, ledwo
niższą od niej. Ogień pożerał ubranie dziecka. Ta mała… nawet przy misji
kierowała się własnymi myślami. Nie tak uczą w ich gildii… Przez krótki moment
widziała jej kły, charakterystyczne u każdego Zabójcy Smoków. Potem zwątpienie,
a na końcu… strach, taki piękny w jej błękitnych tęczówkach.
Ocknęła się z drzemki, oddychając
ciężko. Już postanowiła. Odegra się dla spokojnego snu.
***
- Gajeel, czy to naprawdę konieczne?
Pogoda się zepsuła tak nagle… - marudziła Dragana, zakładając na ramiona coś
cieplejszego. Nie słuchał jej, odkąd trzymał kryształ w rękach. Nic mu się nie
działo, nie dostał drgawek, źrenice nie robiły się czarne, ani nie słyszał w
umyśle dziwnych odgłosów, tak jak ona. Może źle zrobiła, skoro im powiedziała.
- Nie bądź beksą, Dragana! A teraz
już, na początek zrobisz pompki, przysiady… wykonasz kilka okrążeni wokół
miasta.
- To za dużo. I nie mogę cię z tym
zostawić samego. – Próbowała mu wyrwać Hotaru, lecz zrobił unik. Podskakiwała, wymachiwała
rękami, raz musnęła powierzchnię. Drażnił się z nią przez jej wzrost, nawet w
tym mu nie potrafiła dorównać.
- Musisz się mnie słuchać. Dlatego
tutaj jesteś. – oznajmił poważnie. – i
mi zaufałaś, prawda? – Przytaknęła. – Zaczniemy od podstaw, potem przejdziemy
do walki. I nie przejmuj się, Juvia nikomu nie wygada. To jak?
Przyjęła pozycję, dotykając gołymi
dłońmi białego puchu. Cicho odliczała liczbę zrobionych pompek. Gajeel znowu
ściskał Hotaru w rękach, wbijał w powierzchnie cienki metal. Rysy, które
zrobił, pozostały, nic się nie stało. Nie pękł doszczętnie, ani energia nie
wyparowała. Wszystko wydawało jej się bez sensu. Dlaczego ona ani Gajeel nie
może zniszczyć a Natsu już tak? Co jest takiego w jego mocy, skoro potrafi
dokonać niemożliwego? Chciałaby się z nim zobaczyć, poznać, krótko porozmawiać.
Też był smoczym zabójcą, tak jak ona, a jednak inny.
- Hej! Od kiedy to po 46 jest 70? –
Gajeel przyłapał ją na rozmyślaniu i celowej pomyłce w liczeniu. Nie chciała
trenować, marnować czasu i wyciskać poty. W jej ciele znajduje się niebezpieczna
moc, nad którą sama nie potrafi dobrze zapanować mimo wymagającego szkolenia. –
Zacznij od połowy.
- Yhm…
Kręcił wisiorkiem i uderzał nim o
głaz, budynek, zgniatał ogromnym butem. Nic z tych czynności nie przyniosła
oczekiwanego rezultatu. Hotaru pozostał nieuszkodzony. Po kolejnym uderzeniu
upadł tuż przy jej dłoniach. Zapatrzyła się na wirujące wnętrze w skale. Nie wiedziała,
co się z nią działo. Zaprzestała czynność, spojrzenie miała puste, niemalże
przypominała obłąkaną osobę. Luźne kosmyki włosów poprzyklejały jej się do
policzków, zrobiła się blada. Z trudem słyszała zdenerwowany głos Gajeela. Dotknęła
niepewnie kamienia.
- Jest piękny… Gajeel, może się
zabawimy? – To nie ona mówiła. Owszem, obca osoba posiadała jej głos, ale ona
przyglądała się z boku. Wywołała napięcie między nią a kryształem. Słaba iskra
odbiła się od powierzchni i zamiast w nią, odbiła się od metalowych łusek
Gajeela. Pokierował ją w stronę chmur. Nie walczył z nią, kucnął przy niej i
złapał za jej ramiona. Lekko postrząsał, mówił do niej ciekawe rzeczy. Ocknęła
się, z powrotem mogła dokładnie obserwować otoczenie. Zawstydzona zerknęła na
Gajeela. – Gomenasai….
- Wystarczy na dzisiaj, idź odpocząć.
– Usłyszała w jego głosie przygnębienie, nikłe zdenerwowanie sprawą. Podniosła
się, z powrotem włożyła Hotaru na szyję i w ciszy opuściła żelaznego smoka.
***
Dzień wyprawy zbliżał się dużymi
krokami. Każdego dnia Natsu ciężko trenował, a w wolnych chwilach przychodził
do Lucy, odwiedzał gildię. Nowa znajoma Lucy nie pojawiła się u niej w domu, co
trochę martwiło Heartfillie. Juvia zachowywała się dziwnie, nadal chodziła z
głową w chmurach, jeśli chodziło o Graya i nie dawała mu spokoju, ale każdy
zauważył, że coś innego zaprząta jej głowę. A Gajeel? Za każde wypomnienie mu o
tamtym spotkaniu z nieznajomą dostawał po głowie. Coś ważnego prześlizgnęło mu
się przez palce, a on, nie potrafił tego chwycić i zatrzymać przy sobie.
Przebywali w gildii od dłuższego
czasu, żartując wzajemnie. Wszedł na stół i zaczął „tańczyć”, podskakując,
kręcąc tyłkiem. Magowie wybuchli śmiechem, a Lucy naburmuszyła się przez jego
zachowanie. W ostatni dzień przed wyjazdem nie należy wszystkiego brać na
poważnie, martwić się na zapas. Chciał rozluźnić atmosferę.
Podskoczył, wymachując rękami na
różne strony i wydawał śmieszne odgłosy. Happy do niego dołączył z wielkim
uśmiechem.
- Natsu! Przestań się wydurniać, to
nie czas na takie zabawy! – Odezwał się pan ważniak, Gray. Paradował w samych
bokserkach beztrosko obok Erzy, która w tym czasie spożywała sernik
truskawkowy. Lucy bardziej się załamała, wzdychając ciężko. Dlaczego oni muszą
być tacy poważni? Zrobił do Graya głupią minę, za co oberwał.
- Draniu! Przerwałeś mój występ!
- Ktoś musiał przywrócić cię do
porządku, zapałko.
- Coś powiedział, królu zamrożonych
gaci?! – Jego ciało otoczył ogień, wyszczerzył się do niego, ukazując kły. Napalił
się.
- Dosyć! Będzie walczyć razem na
wyspie… - Lucy stanęła między nimi. Płomienie zgasły, a drobne kostki lodu komuś
wpadły do szklanki z colą. Ostudziła zabawę, w dodatku Erza jej pomogła.
Posmutniał, nikt widocznie nie chce się bawić…
Odwrócił się w stronę drzwi. Ten
zapach…. Na pewno należy do obcego zabójcy smoków. Ktoś w kapturze stał,
opierając się framugę. Uciekł, kiedy ich
spojrzenia natrafiły na siebie. Wypadł z gildii, pozostawiając w tyle
zdziwionych kompanów. Musiał się dowiedzieć, skoro trafiła mu się sposobność.
Po co czekać aż do powrotu? Trening zakończony z powodzeniem.
Szukał w całym mieście. Żadna ze
spotkanych osób nie przypominała mu tej jedynej. Może mu się przewidziało? Ale
przecież… Stał tam ktoś, widział kobiece dłonie i skrawek blond włosów. Lucy
stała obok Erzy, to nie była ona, a nikt w gildii poza nią nie posiada takiego
koloru. Poszukiwania odłożył na jutro, odpływają dopiero po południu.
Następnego dnia obudził się
podekscytowany. Szybko się spakował, przekąsił posiłek w kuchni. O posprzątaniu
mieszkania nie było mowy, nie ma na to czasu. Szalik na miejscu, koc ze
śpiworem, niczego nie przeoczył.
- Natsu… Musimy już wychodzić do
portu – Happy poderwał się z miejsca, rozprostowując skrzydła. – Ten dzień
wreszcie nadszedł!
Zatrzymał się w półkroku. Nie zrobił
najważniejszego. Zapomniał o nieznajomym magu! A tak oczekiwał kolejnej okazji…
- Natsu?
- Nic mi nie jest, idziemy Happy!
- Aye sir!
Haregon. Od razu rozpoznał towarzyszy
przy porcie. Każdy obecny, z dumą prezentowali znak gildii. Mistrz miał przybyć
za chwilę, już na statku. Za parę minut będzie walczył o rangę klasy S, tak
długo na to czekał. Pogoda im dopisywała, po zimie nie znalazł żadnego śladu,
częściej świeciło słońce niż chowało się za chmurami. Ani jeden puch nie wpadł
mu do dłoni, czy na nos.
Wykonał gwałtowny obrót. Niedaleko
wejścia do portu stała dziewczyna, tuż przy krawędzi chodnika. Jeszcze krok i
wpadnie do morza, jednak sprawiała wrażenie, że wie, co robi. Płaszcz niczym
nie różnił się od wczorajszego, a zapach jej mocy nieco się wyostrzył. Zrzuciła
kaptur na ramiona. Miał rację, co do jej wyglądu. Długie, blond włosy,
sięgające do pasa, wręcz błękitne oczy i biała, nieskazitelna skóra, trochę mu
przypominała porcelanową lalkę. Chciał do niej podejść, przedstawić się, poznać
jej umiejętności walki, ewentualnie przeprosić za wypadek na ulicy, zachowywał
się dziecinnie. Akurat w tej samej chwili do portu przymocował statek Fairy
Tail. Parami wchodzili do środka, podczas przemowy mistrza. Po raz ostatni
zerknął na nieznajomą, ciągle tam stała i patrzyła na nich. Zobaczył smutek w
jej oczach, a w dłoni łańcuszek od amuletu, który ściskała w lewej ręce.
Delikatny, chłodny wiaterek bawił się ich ubraniami, tańcząc z nimi.
Zaczynali odpływać od brzegu. Przed
chorobą morską zdążył zauważyć błysk klingi. Coś czaiło się na tą dziewczynę, a
on nie mógł obronić jej przed strachem w postaci wroga.