piątek, 25 kwietnia 2014

05. Uciekaj myszko do dziury

        Strach. Tym właśnie obdarowywała spotkanych podróżnych. Nigdy im nie życzyła dobrej, spokojnej drogi. Widok paniki był czymś dla niej zupełnie normalnym u ofiary. Najpierw, przez obserwacje ludzi, oceniała jakimi są obywatelami, jak postępują w ryzykownych sytuacjach. Tak też postąpiła i tym razem. Szukała niewinnej osóbki, która posiada niezwykłe zdolności. Musiała wydobyć z podróżnych i mieszkańców miasteczka informacje. W przeciągu kilku godzin przeszła przez trzy miasta, wypytując podstępnie. Gdy zapytany nie chciał udzielić odpowiedzi, zabijała go z zimną krwią, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Niektórzy jej płacili za darowanie życia. Taka praca ją bawiła, dlatego ucieszyła się, kiedy jej mistrz postanowił zlikwidować smoczych wychowanków. Mieli coś, czego ona mieć nie mogła. Czystej magii o potężnej sile. Sam fakt, że ich rodzicami były prawdziwe smoki, wywołał u niej dreszcze. A nikt poza nią nie mógł igrać ze strachem.
   Nad miastem Shirotsume zebrały się ciemne chmury. Tak jak przypuszczała, nadchodziła burza. Teraz musiała znaleźć w miarę tanie i przyzwoite schronienie. To będzie dobra okazja do zaplanowania napadu na Louise. Nie zabije jej od razu. Podroczy się z nią, zobaczy krew, młode ciało dziewczyny skąpane w głębokich ranach, a potem zada śmiertelny cios. Z drugiej strony mistrz skarcił ją za bujne fantazje. Louise od samego początku była przeznaczona dla mistrza Hadesa i jego gildii. Stary zboczeniec chciał ją zabrać na wyspę, gdzie znajduje się Czarny Mag, bezlitośnie wystawić na pożarcie, a wcześniej wykorzystać do wojska, aby pokonała dla niego Fairy Tail. Głupiec.
    Weszła do pierwszego lokalu, jaki rzucił jej się w oczy. Zaczął padać deszcz ze śniegiem, zerwał się ostry wicher, a ona nie lubiła mieć na sobie przemoczonego ubrania. Innego nie dostanie. Wykonała z dobrego materiału, teraz trudno dostępnego dla zwykłych ludzi i magów.
   Jej pokój okazał się mały, za to przytulny. Niewielka lampa oliwna stała na komodzie przy biurku i słabo oświetlała pomieszczenie. Wyraźnie słyszała grad, odbijający się od parapetu okiennego. Jeszcze chwila, a wiatr rozerwie szybę i na dobre zgasi płomień lampy. Usiadła na łóżku, zaraz pod materiałem zaskrzypiały sprężyny. Kwestia przyzwyczajenia. Nie planuje zostać tu długo, za pięć, za niedługo cztery dni Hades przybije do wyspy. Na ten czas powinna dostarczyć Louise. Wcale nie musi być cała i zdrowa.
Rozłożyła mapę, zaznaczając miejsca, w których była. Obecna droga prowadzi prosto do Magnolii. Z gazety wyczytała, że miasto cieszy się popularną i silną gildią. Magowie są gotowi na wszystkie zlecenia, jakie przyjmą, a ponadto tworzą wielką rodzinę i chronią się wzajemnie. Skrzywiła się. Nie umiałaby wysiedzieć w takiej gildii nawet pięć minut. A Louise? Czasami mamrotała coś o tym, czemu ich gildia nie może być prawdziwą rodziną, proponowała jej przyjaźń, aby mogły przeżyć w strasznych murach. Naiwna, mała i głupiutka. Odtrąciła ją, przecież mistrz nie chciał, aby radosne relacje i uczucia ich niszczyły.
Przekartkowała stronę. Nagłówek głosił nic innego, jak o egzaminie rangi S i o kolejnych zniszczeniach dokonanych przez Fairy Tail. Mieszkańcy się tym podniecali, nawet robili zakłady, kto dostanie awans, a kogo pożegnają i wróci z podwiniętym ogonkiem.
„Wśród uczestników mamy smoczego zabójcę – Natsu Dragneela. Stał się bardzo silny przez miniony rok. „ Smoczego…. Zabójcę? Teraz zrozumiała nienawiść jej mistrza i pana Hadesa do tej gildii. Roiło się tam od zabójców. Z pewnością odwiedzi Magnolie. Jeśli Louise ukryła się w pobliżu, to jest duża szansa, że znalazła schronienie u magów. Zrobi im małą niespodziankę.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Schowała gazetę pod poduszkę i krzyknęła donośnie „wejść!” . W drzwiach ujrzała młodego mężczyznę o jasnych oczach i krótkich, blond włosach.
- Pani Madeleine? – Kiwnęła głową. Odważył się całkiem wejść do pomieszczenia. Między ich rozmową słyszała świst wiatru, próbujący przedostać się przez zabudowę lokalu. – Co za ulga, dobrze trafiłem…! – zamknął za sobą i usiadł na krześle, przodem do niej. – Tak jak pani prosiła, rozejrzałem się po dalszej okolicy. – Położył przed nią kopertę, z której wysypały się zdjęcia. – Poszukiwana przedstawia się jako Dragana Grain, obecnie mieszka w Magnolii. Ostatnio widziano ją z tym człowiekiem – wskazał na… Gajeela?! On też przystąpił do Fairy Tail?! Tak się poniżyć…
- Będzie ciężko ją złapać. Oboje są smoczymi zabójcami. Jest słaba, nie potrafi myśleć logicznie podczas walki. Za to Gajeel Redfox przeciwnie, może ją obronić. – wysunęła wnioski, zakładając nogę na nogę. Nieznajomy przełknął ślinę, widząc nogi damy i kawałek odsłoniętego biustu, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlatego radzę, żeby pani poczekała do stosownej chwili. A taka nastąpi za cztery dni. Gajeel Redfox z pozostałymi zabójcami wyrusza na egzamin. W gildii nie będzie nikogo silnego, kto mógłby pani… przeszkodzić.  
- Dobrze. Zaczekam. – Powiedziała bez przekonania. – Sama.
  Wyciągnęła miecz. Ostrze zabłysło w świetle pioruna. Włożyła na dłonie czarne rękawiczki i złapała broń. W każdej chwili mógł ją zdradzić i wypaplać wszystko radzie. Kilka centymetrów dzieliło ją od informatora. Błysk ponownie oświetlił niebo, zerwał się silniejszy sztorm, który rozbił szybę w oknie, na tysiąc małych kawałków. Trafiła prosto w serce. Z dumą patrzyła, jak krew spływa po jego wargach, policzkach, jak miesza się ze słonymi łzami ofiary. Nie przeszkadzały jej dźwięki łamanych kości i wyprutego, ludzkiego mięsa. Zanim zamknął oczy, uklękła na jedno kolano, po czym wolną ręką złapała mężczyznę za ramię i pocałowała, a niewielkimi nitkami wyciągała z niego całą energię życiową, magię. Jego głos ucichł, serce przestało bić szybkim rytmem. Palcami zdążył przejechać po jej policzku, gdy ręce bezwładnie opadły. Ciało zniknęło, przemieniając się w drobny pył. Oblizała łapczywie dłonie z jego krwi. Wcześniej nie musiała posługiwać się tą techniką, wystarczył sam widok panikujący ludzi i zaledwie jedna, niewinna kula. Teraz potrzebowała siły, a ten człowiek był idealną zdobyczą.
Burzliwa pogoda ustała, jedynie od czasu do czasu na niebie zobaczyła piorun, przecinający horyzont na pół, a w powietrzu wirowały drobne płatki śniegu. Tak bardzo nie lubiła zimy. Przez jej wybryk będzie musiała zmienić położenie lub poprosić gospodarze o naprawę okna. Na razie chłód jej nie drażnił. Położyła się na łóżku, zupełnie bez koca. Pościel ześlizgnęła się na podłogę. W jej przypadku nigdy nie czuła prawdziwego ciepła magii. Znajdowała się w stanie pośrednim. Zdawała sobie sprawę z przepływu energii jakie spadło na jej ramiona. Chyba przestała już rozumieć, kim jest człowiek, prawda? Liczyła się ofiara i ona, powiązana niewidzialną więzią ze strachem. Zasnęła.
         Stali w ciszy, obserwując walące się budynki i dym, unoszący się w powietrzu. Obeszli wioskę wzdłuż i wszerz, wykonując tylko zadanie mistrzów. Ona, Louise i Gajeel. Musiała nauczyć Draganę, czym jest cierpienie, ból, jak można z łatwością zabić człowieka. Wtedy jej nienawiść do niej bardziej zakiełkowała. Na twarzy Żelaznego Smoka nie widniał ani jeden uśmiech, wiedział, co się stanie, jeśli złamie reguły. Za to przerażona Louise z gracją zabiła dziewczynkę, ledwo niższą od niej. Ogień pożerał ubranie dziecka. Ta mała… nawet przy misji kierowała się własnymi myślami. Nie tak uczą w ich gildii… Przez krótki moment widziała jej kły, charakterystyczne u każdego Zabójcy Smoków. Potem zwątpienie, a na końcu… strach, taki piękny w jej błękitnych tęczówkach.
Ocknęła się z drzemki, oddychając ciężko. Już postanowiła. Odegra się dla spokojnego snu. 
***
- Gajeel, czy to naprawdę konieczne? Pogoda się zepsuła tak nagle… - marudziła Dragana, zakładając na ramiona coś cieplejszego. Nie słuchał jej, odkąd trzymał kryształ w rękach. Nic mu się nie działo, nie dostał drgawek, źrenice nie robiły się czarne, ani nie słyszał w umyśle dziwnych odgłosów, tak jak ona. Może źle zrobiła, skoro im powiedziała.
- Nie bądź beksą, Dragana! A teraz już, na początek zrobisz pompki, przysiady… wykonasz kilka okrążeni wokół miasta.
- To za dużo. I nie mogę cię z tym zostawić samego. – Próbowała mu wyrwać Hotaru, lecz zrobił unik. Podskakiwała, wymachiwała rękami, raz musnęła powierzchnię. Drażnił się z nią przez jej wzrost, nawet w tym mu nie potrafiła dorównać.
- Musisz się mnie słuchać. Dlatego tutaj jesteś. – oznajmił poważnie. –  i mi zaufałaś, prawda? – Przytaknęła. – Zaczniemy od podstaw, potem przejdziemy do walki. I nie przejmuj się, Juvia nikomu nie wygada. To jak?
Przyjęła pozycję, dotykając gołymi dłońmi białego puchu. Cicho odliczała liczbę zrobionych pompek. Gajeel znowu ściskał Hotaru w rękach, wbijał w powierzchnie cienki metal. Rysy, które zrobił, pozostały, nic się nie stało. Nie pękł doszczętnie, ani energia nie wyparowała. Wszystko wydawało jej się bez sensu. Dlaczego ona ani Gajeel nie może zniszczyć a Natsu już tak? Co jest takiego w jego mocy, skoro potrafi dokonać niemożliwego? Chciałaby się z nim zobaczyć, poznać, krótko porozmawiać. Też był smoczym zabójcą, tak jak ona, a jednak inny.
- Hej! Od kiedy to po 46 jest 70? – Gajeel przyłapał ją na rozmyślaniu i celowej pomyłce w liczeniu. Nie chciała trenować, marnować czasu i wyciskać poty. W jej ciele znajduje się niebezpieczna moc, nad którą sama nie potrafi dobrze zapanować mimo wymagającego szkolenia. – Zacznij od połowy.
- Yhm…
Kręcił wisiorkiem i uderzał nim o głaz, budynek, zgniatał ogromnym butem. Nic z tych czynności nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Hotaru pozostał nieuszkodzony. Po kolejnym uderzeniu upadł tuż przy jej dłoniach. Zapatrzyła się na wirujące wnętrze w skale. Nie wiedziała, co się z nią działo. Zaprzestała czynność, spojrzenie miała puste, niemalże przypominała obłąkaną osobę. Luźne kosmyki włosów poprzyklejały jej się do policzków, zrobiła się blada. Z trudem słyszała zdenerwowany głos Gajeela. Dotknęła niepewnie kamienia.
- Jest piękny… Gajeel, może się zabawimy? – To nie ona mówiła. Owszem, obca osoba posiadała jej głos, ale ona przyglądała się z boku. Wywołała napięcie między nią a kryształem. Słaba iskra odbiła się od powierzchni i zamiast w nią, odbiła się od metalowych łusek Gajeela. Pokierował ją w stronę chmur. Nie walczył z nią, kucnął przy niej i złapał za jej ramiona. Lekko postrząsał, mówił do niej ciekawe rzeczy. Ocknęła się, z powrotem mogła dokładnie obserwować otoczenie. Zawstydzona zerknęła na Gajeela. – Gomenasai….
- Wystarczy na dzisiaj, idź odpocząć. – Usłyszała w jego głosie przygnębienie, nikłe zdenerwowanie sprawą. Podniosła się, z powrotem włożyła Hotaru na szyję i w ciszy opuściła żelaznego smoka.
***
Dzień wyprawy zbliżał się dużymi krokami. Każdego dnia Natsu ciężko trenował, a w wolnych chwilach przychodził do Lucy, odwiedzał gildię. Nowa znajoma Lucy nie pojawiła się u niej w domu, co trochę martwiło Heartfillie. Juvia zachowywała się dziwnie, nadal chodziła z głową w chmurach, jeśli chodziło o Graya i nie dawała mu spokoju, ale każdy zauważył, że coś innego zaprząta jej głowę. A Gajeel? Za każde wypomnienie mu o tamtym spotkaniu z nieznajomą dostawał po głowie. Coś ważnego prześlizgnęło mu się przez palce, a on, nie potrafił tego chwycić i zatrzymać przy sobie.
Przebywali w gildii od dłuższego czasu, żartując wzajemnie. Wszedł na stół i zaczął „tańczyć”, podskakując, kręcąc tyłkiem. Magowie wybuchli śmiechem, a Lucy naburmuszyła się przez jego zachowanie. W ostatni dzień przed wyjazdem nie należy wszystkiego brać na poważnie, martwić się na zapas. Chciał rozluźnić atmosferę.
Podskoczył, wymachując rękami na różne strony i wydawał śmieszne odgłosy. Happy do niego dołączył z wielkim uśmiechem.
- Natsu! Przestań się wydurniać, to nie czas na takie zabawy! – Odezwał się pan ważniak, Gray. Paradował w samych bokserkach beztrosko obok Erzy, która w tym czasie spożywała sernik truskawkowy. Lucy bardziej się załamała, wzdychając ciężko. Dlaczego oni muszą być tacy poważni? Zrobił do Graya głupią minę, za co oberwał.
- Draniu! Przerwałeś mój występ!
- Ktoś musiał przywrócić cię do porządku, zapałko.
- Coś powiedział, królu zamrożonych gaci?! – Jego ciało otoczył ogień, wyszczerzył się do niego, ukazując kły. Napalił się.
- Dosyć! Będzie walczyć razem na wyspie… - Lucy stanęła między nimi. Płomienie zgasły, a drobne kostki lodu komuś wpadły do szklanki z colą. Ostudziła zabawę, w dodatku Erza jej pomogła. Posmutniał, nikt widocznie nie chce się bawić…
Odwrócił się w stronę drzwi. Ten zapach…. Na pewno należy do obcego zabójcy smoków. Ktoś w kapturze stał, opierając się  framugę. Uciekł, kiedy ich spojrzenia natrafiły na siebie. Wypadł z gildii, pozostawiając w tyle zdziwionych kompanów. Musiał się dowiedzieć, skoro trafiła mu się sposobność. Po co czekać aż do powrotu? Trening zakończony z powodzeniem.
Szukał w całym mieście. Żadna ze spotkanych osób nie przypominała mu tej jedynej. Może mu się przewidziało? Ale przecież… Stał tam ktoś, widział kobiece dłonie i skrawek blond włosów. Lucy stała obok Erzy, to nie była ona, a nikt w gildii poza nią nie posiada takiego koloru. Poszukiwania odłożył na jutro, odpływają dopiero po południu.
Następnego dnia obudził się podekscytowany. Szybko się spakował, przekąsił posiłek w kuchni. O posprzątaniu mieszkania nie było mowy, nie ma na to czasu. Szalik na miejscu, koc ze śpiworem, niczego nie przeoczył.
- Natsu… Musimy już wychodzić do portu – Happy poderwał się z miejsca, rozprostowując skrzydła. – Ten dzień wreszcie nadszedł!
Zatrzymał się w półkroku. Nie zrobił najważniejszego. Zapomniał o nieznajomym magu! A tak oczekiwał kolejnej okazji…
- Natsu?
- Nic mi nie jest, idziemy Happy!
- Aye sir!
Haregon. Od razu rozpoznał towarzyszy przy porcie. Każdy obecny, z dumą prezentowali znak gildii. Mistrz miał przybyć za chwilę, już na statku. Za parę minut będzie walczył o rangę klasy S, tak długo na to czekał. Pogoda im dopisywała, po zimie nie znalazł żadnego śladu, częściej świeciło słońce niż chowało się za chmurami. Ani jeden puch nie wpadł mu do dłoni, czy na nos.
Wykonał gwałtowny obrót. Niedaleko wejścia do portu stała dziewczyna, tuż przy krawędzi chodnika. Jeszcze krok i wpadnie do morza, jednak sprawiała wrażenie, że wie, co robi. Płaszcz niczym nie różnił się od wczorajszego, a zapach jej mocy nieco się wyostrzył. Zrzuciła kaptur na ramiona. Miał rację, co do jej wyglądu. Długie, blond włosy, sięgające do pasa, wręcz błękitne oczy i biała, nieskazitelna skóra, trochę mu przypominała porcelanową lalkę. Chciał do niej podejść, przedstawić się, poznać jej umiejętności walki, ewentualnie przeprosić za wypadek na ulicy, zachowywał się dziecinnie. Akurat w tej samej chwili do portu przymocował statek Fairy Tail. Parami wchodzili do środka, podczas przemowy mistrza. Po raz ostatni zerknął na nieznajomą, ciągle tam stała i patrzyła na nich. Zobaczył smutek w jej oczach, a w dłoni łańcuszek od amuletu, który ściskała w lewej ręce. Delikatny, chłodny wiaterek bawił się ich ubraniami, tańcząc z nimi.
Zaczynali odpływać od brzegu. Przed chorobą morską zdążył zauważyć błysk klingi. Coś czaiło się na tą dziewczynę, a on nie mógł obronić jej przed strachem w postaci wroga.

       

czwartek, 17 kwietnia 2014

(04) Zaufaj towarzyszom, cz. 2



Natsu…. Tak, to dla niego przybyła do Magnolii. Musi jej pomóc zniszczyć szkodliwy minerał, jeśli chcą przeżyć wiele lat. Tylko jak ma przekonać Gajeela? Jest upartym smokiem.
- Lucy… Jaki jest Natsu? – zapytała ciekawsko, uroczo spoglądając na magini.
- Napalony narwaniec. Właśnie tak mogę go określić. Przyjaciele są dla niego najważniejsi, zawsze ochroni, pomoże. Nie lubi kłamać i być okłamywanym. Bardzo odważny. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. – Lucy zrobiła pauzę, jakby zastanawiała się, co jeszcze może powiedzieć o Natsu nieznajomej. – Myślę, że sama go musisz poznać, wtedy sama się przekonasz, jaki on jest.
    Dragana nerwowo zacisnęła dłonie na płaszczu. Zawsze myślała, że zabójca smoków powinien być bez skazy, zamknięty w sobie i stanowczy w atakach magicznych. A o słabościach nie wspominać na szersze fronty. Tak widziała siebie i Gajeela. Potrafili podejść do człowieka i z zimną krwią zabić. Być wiernym wobec mistrzów gildii.
- Coś się stało?       
- Nic. D-Dziękuję za gościnę, Lucy-san! – Ukłoniła się lekko i wyszła pospiesznie z mieszkania, zanim gospodyni zdążyła zareagować. Nie lubiła przebywać u kogoś długo.      

        Bez większego celu ruszyła w stronę targu. Mimo śniegu i chłodnego wiatru nie czuła zimna, wręcz przeciwnie, jej materiał ubrania i moc, rozchodząca się w smoczym organizmie powodowała ciepło. Przyjemne uczucie, które zawsze jej towarzyszy odkąd pamięta. Łup! Upadła na ziemię i uderzyła mocno głową o asfalt. Przez chwilę widziała czarne kropki przed oczami.
- Gomen! Ale to ty stanęłaś mi na drodze! – Oburzył się ktoś. Pomógł jej wstać, gdy zobaczył protestującą minę. Rozmawiała z wysokim chłopakiem, o krótkich, różowych włosach i łuskowym szalikiem zawiązanym dookoła szyi. Resztę ubrania stanowiła prosta, czarna kamizelka, odsłaniająca wyrzeźbiony tors oraz krótkie, białe spodnie z paskiem i sandały.
- Nieprawda! – Oparła dłonie o biodra, wydymając policzki. Bufon! Nie dość, że przeprosił bezczelnie to jeszcze oskarża ją o coś, czego nie zrobiła. – To ty mi przeszkadzasz!
- Ty…..! Chcesz się bić?! – zgiął łokcie, pochylając się do przodu, a na jego pięściach pojawił się czysty ogień. Kolejny mag.
- Dragana! – Odwrócili się w stronę przybysza. Gajeel stał z Juvią tuż przy moście i od paru minut obserwowali zajście. – Zostaw tego idiotę w spokoju, chodź tutaj.
- Wy się znacie? I jak mnie nazwałeś, draniu?! – Różowowłosy nie ogarniał sytuacji. Chętnie dorysowałaby mu lewitujące pytajniki dookoła bujnej czupryny. – AAA! Miałem iść do Lucy! –Nagle popędził przed siebie, zostawiając za sobą tumany kurzu. Louise pokręciła głową i ostrożnie podeszła do Gajeela. Nie miał przyjaznej postawy na jakiekolwiek konwersacje.
- Prosiłem cię, żebyś pozostała w domu…
- Gajeel, nie tutaj, chodźmy do kawiarni. Zimno jest. – Wtrąciła się Juvia. Tak też zrobili. Znaleźli mały, ale za to przyjemny lokal. Stoliki znajdowały się również na tarasie, skąd można było oglądać głęboki i mroczny ocean. Zajęli ustronne miejsce, dziewczyny poprosiły o gorące czekolady.
- Wybacz, ale nie możesz mnie trzymać jak na uwięzi. Wyszłam na spacer, a tamten koleś na mnie wpadł! – uniosła ton głosu.
- Ciszej. – Upomniał ją Żelazny Smok. – Powinienem był to przewidzieć. – Westchnął ciężko. – To Juvia, niewiele się zmieniła. – wskazał na koleżankę. Dragana przytaknęła. Gajeel miał rację. Deszczowa kobieta zmieniła ciuchy na jaśniejsze i nie chodzi z tandetną parasolką, ani nie wywołuje ponurej pogody.
- Cześć… - przywitała się nieśmiało. Juvia otworzyła usta szeroko. – Lepiej je zamknij, żeby mucha nie wpadła. – Uśmiechnęła się.
- Gajeel, to na pewno ona? Gdzie rządza mordu w oczach? – zwróciła się do Gajeela. Smok uśmiechnął się na swój sposób i prychnął. – Zmieniłaś się, Larsen.
- I vice versa, Loxtar. – Zdjęła wisior z szyi, po czym położyła go przed magami. – Potrzebuję pomocy. Moja gildia planuje wyeliminować wszystkich smoczych zabójców. Za pomocą tego – wskazała na minerał – i urządzenia. Przed sobą mamy źródło energii, ale niekompletne. Bez cząstki naszej magii, plan wydaje się bez sensu.
- Chcą was zabić waszą magią?
- Nie, nie! Oni… nie wiem jak, ale zdobyli przedmiot należący do Czarnego Maga. To dość niebezpieczna broń. Jest nafaszerowany jego mroczną mocą, bardzo potężną. Do aktywacji potrzebuje mocy przeciwnika. Ten kamień ma być w środku, nic nie wiem o konstrukcji.
- Czy ty jesteś normalna? Nosiłaś to na wierzchu! – Wybuchnął Gajeel. – I dlatego chciałaś zobaczyć się z Natsu, tak?
- Tak. Wydaje mi się… że może… uda nam się to zniszczyć. To tylko teoria.
- Daj mi to. Przetestuję!
- Gajeel-san? – Juvia nie wierzyła w to, co robi. Próbował zgnieść w dłoni, dźgał metalem, uderzał o stół. Zrobił niewielkie rysy, nic więcej.
- Nie mogę być słabszy od tego idioty! Dragana, wstawaj. Idziemy na trening.
- Co?!
- Będziesz ćwiczyła, a ja się z tym rozprawię. Ghe!
***
          Odłożyła na stół kolejne karty. Gra toczyła się od godziny. Stawką są kryształy i wykonanie zleconej misji. Nie chcieli ze sobą współpracować. Codziennie wzajemnie się wyzywali, podkładali nogi drugiemu, przekrzykiwali. A mistrz? Nie mógł zdecydować, kto z nich jest najlepszy. To ich stanowczo denerwowało.
Misja. Myślała tylko o niej. Chciała zabić tą małą, wredną dziewuchę! Pokrzyżowała im plany, a mistrz innej gildii, Hades-sama, zerwał z nimi wszystkie umowy, transakcje. Zamiast siedzieć w klatce, jak potulna mysz, musiała zwiać, pogonić za smakowitym kąskiem sera.
Louise Larsen. Od małego nie przepadała za tą dziewczyną. Wyrwie jej włosy, spali żywcem i zakopie w starannie przygotowanym grobie. Postara się o to.
- Wymieniasz karty? – Nie zaszczyciła przeciwnika spojrzeniem. Właściwie mogła już pokazywać swoje. Tracili czas. Zwierzyna ucieka, a pułapki nie są rozstawione na drodze.
- Jeszcze chwila.
- Decyduj się! Jeśli mam wyjść na misje, to przed burzą śnieżną!
    Stukała pomalowanymi paznokciami o blat stołu. Zabrzęczały bransoletki na dłoni, a obfite cycki, przykryte bluzą, niebezpiecznie zafalowały. Jej przeciwnik przełknął ślinę i położył karty do góry nogami. Zrobiła to samo.
- Wygrałam! To ja zabiję tą dziwkę! – Zaklaskała w dłonie. – Mistrzu, sprawię, że Hades-sama zechce z nami współpracować. – Zwróciła się do starca, który stał przy barze. Opuściła lokal.
***
  Otworzył okno. Wszedł na parapet i rozejrzał się uważnie. Słyszał lejącą się wodę w łazience. Lucy brała prysznic. Zszedł ostrożnie na łóżko, a potem na podłogę. Dostrzegł rozlaną herbatę w salonie, rozrzucony niedbale koc. Czuł wyraźnie zapach Cany w powietrzu i… obcej kobiety, którą możliwe, że ją mijał. Zapachy ulatniały się szybko. Postanowił, że poczeka na Lucy tutaj, w łóżku. Był zmęczony po treningu, a nogi niechętnie wykonywały jego polecenie.
Wyczuwał energię smoczego zabójcy. Nie Gajeela, Wendy, czy Laxusa. Kogoś nowego. Niebezpieczna aura, zamknięta w delikatnych, kobiecych dłoniach. Może mu się tylko wydawało, jednak obecność obcego zabójcy smoków nie dawała mu spokoju. I to imię… Louise. Nic więcej nie pamiętał.
     Nagle uderzył plecami o ścianę, a na policzku widniał soczysty, czerwony ślad. Zamrugał oczami i uniósł głowę do góry, pocierając lekko ręką kark. Lucy wyszła z łazienki i go zauważyła. Była w samym ręczniku. Patrzyła na niego brązowymi oczami, widział w nich złość, która zaraz przeistoczyła się w radosne iskierki, a na twarzy zagościł szczery uśmiech. Nigdy się nie nauczy, że wchodzi się drzwiami, a nie oknem.
- Lucy… Coś się stało? Kto tu był? – Nie szpiegował jej, po prostu był ciekawy, aż za bardzo.  Usiadł z powrotem na łóżku, przez chwilę patrzył jak dziewczyna krąży po pokoju, szukając ubrania i znika w drugim pokoju, żeby się ubrać.
- Spotkałam dzisiaj fajną dziewczynę, pomogła mi. – wyjaśniła, znów pojawiając się obok niego. – Jest bardzo miła.
- Przyjdzie tu jeszcze? – Rozpromienił się. Lubił poznawać nowych ludzi, ale… ta moc… za bardzo go intrygowała.
- Może. Raczej unika gildii i ciebie. Nie wiem dlaczego, nie chciała powiedzieć. Wyglądała na przygnębioną.
    Zamyślił się. Nikomu nic nie zrobił, a tej dziewczyny nie znał. Dlaczego ktoś chowa urazę do Fairy Tail? Nie, to załatwi jak wróci po egzaminie. Nie może się dekoncentrować. Lucy natychmiast zmieniła temat, widząc, że on sam nic nie wskóra, a poważnym spojrzeniem jedynie potwierdziła przypuszczenia.