sobota, 28 grudnia 2013

02. Czy Louise przegra?


  
    Potężne jęzory ognia pożerały budowlę. Obudziła się z niemiłym wrażeniem, że jej ciało jest cięższe niż w rzeczywistości, zaś pulsująca głowa dawała się we znaki.  Przez ramię mogła obserwować jak płomienie paliły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Podpalone fragmenty popiołu dotarły aż do niej, zahaczając o nogawki spodni i bezlitośnie zaczęły niszczyć materiał, sprawiając nieprzyjemne pieczenie. Ugasiła szybko, wyrywając wybawcy butelkę wody. Po krótkim marszu postawił dziewczynę na ziemi. Podskoczyli oboje, kiedy usłyszeli huk opadającego budynku. Z kobiety i mieszkania niewiele zostało, tylko zniszczone kości wymieszane w drewnie.
- Dziękuję. – Wyszeptała ozięble w stronę mężczyzny. Chciała zadbać sama o siebie, a tu taki klops. Nigdy nie przepadała, gdy ktoś musiał ratować jej życie. To takie… krępujące.
Nie patrzył w jej stronę, raczej w dal. Jego twarz nie wyrażała niczego poza skupieniem, jakby błądził myślami nad ważną sprawą. Ręce skrzyżował na torsie, przez ułamek sekundy zauważyła u niego na ramieniu dziwny znak, którego wcześniej nie widziała. Cały czas próbowała sobie przypomnieć, skąd zna tego człowieka.
Ubranie, sposób bycia, samej wypowiedzi, kiedy wymówił szybko coś do niej w trakcie akcji ratowniczej, nie wprawiły ją w zaskoczenie, bardziej zdumienie. Podeszła do niego tak, że zamiast widoku na polanę i drzewa, widział dość dobrze jej twarz i uparte spojrzenie, skrywające chłód i żal. Z pewnością była na niego zła.
- Nie musisz dziękować. Znalazłaś się tam przez przypadek. – Mruknął z sarkazmem.
- Muszę. Taką miałeś zachciankę, żeby ratować niewinną istotę.
- Celem była tamta kobieta, nie ty. Nie widziałem powodu, żebyś spaliła się razem z nią. Co tam robiłaś? – Wyraźnie badał ją wzrokiem. W dodatku zwracał się do niej, jak do przyjaciółki. Nie boi się jej postawy, ani jej niechęci do jego osoby.
- Nie twoja sprawa! Może ty mi powiesz, kim jesteś i co tam robiłeś?! – Podniosła lekko głos, ukrywając drżenie warg.
- Gajeel Redfox, mag Fairy Tail, spełniałem misję. Masz krótką pamięć, skoro mnie nie pamiętasz, Louise? – Uniósł do góry brew.
     Zatkało ją. Pierwszy raz, od bardzo dawna, nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Teraz rozumiała, dlaczego on czuł się przy niej tak swobodnie mimo jej strachu.
- Gajeel… - powiedziała powoli, oddychając spokojnie. – Nie mów do mnie Louise, nazywam się Dragana.
- Louise to twoje prawdziwe imię, nie uciekniesz przed nim. Skąd się tu wzięłaś? To niebezpiecznie miejsce.
- Szukałam schronienia… i wpadłam w kłopoty. – Wyjaśniła, po czym opowiedziała historię od początku. Jako starzy znajomi nie rzucali się w objęcia, nie całowali w policzki, nie przybijali żółwika, nic nie zrobili. Dla nich takie zachowanie jest normalne, dlatego mogli się zrozumieć.
      Louise zawsze pamiętała o pierwszym spotkaniu. Poznali się parę lat temu, w murach jego gildii. Mimo statusu prawnej i legalnej zarazem, mistrz Jose popełniał błędy i zbaczał na złą drogę. Postanowił pomóc jej mistrzowi, dobrze wiedząc, że ona pochodzi z złej gildii, pełnej przemocy i zimnej krwi. Bez skrupułów została przekazana Gajeelowi, a reszta niszczyła, razem z plądrowaniem, mniejsze wioski.
      Na początku znajomości nie odzywali się, każde z nich nie ufało drugiej osobie i można powiedzieć, że pewna nieufność została w nich do końca. Przełamała się później, pomogła mu zabić kilka osób, a potem denerwowała częstym monologiem. Za którymś razem odpowiedział. Coś w nim pękło, zaczął słuchać, a ona odkrywała przed nim karty swojej przeszłości, dopóki jej mistrz nie nakazał odwrotu i musiała opuścić jego gildię bez pożegnania.
- Potem ty mnie uratowałeś. – Skończyła opowieść, wdychając głęboko. Ręce jej się pociły, nie rozumiała swojego zdenerwowania. Liczyła na karę od dawnego opiekuna.
- Tyle razy mogłaś zginąć! Czy ty wiesz, co robisz? – Zaczął wymieniać jej błędy. – Przez kryształ sama jesteś w niebezpieczeństwie. Jesteś Smoczym Zabójcą, jak ja, jak Natsu…
- Powiedziałeś; Natsu? Od Natsu Dragneela? Znasz go? – Sto pytań uwolniło się z jej ust. Drgnęła, na jej nos z burzowych chmur spadła kropla deszczu, zaraz następna, aż rozpętała się prawdziwa ulewa. Razem z kroplami spadał śnieg, bardziej ochładzając atmosferę jaka panowała między nimi. – Gdzie go mogę znaleźć?
- Przykro mi, Louise, ale nie mogę ci pomóc. – Oświadczył stanowczo. Louise zacisnęła pięści. Nie mogła teraz dołożyć oliwy do ognia, wywołać bójkę. Zraniłaby oboje. – Nie chcę narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo…
- W takim razie żegnaj, Gajeelu. – Odburknęła. Chwyciła plecak na ramiona.
  Zostawiła go samego w lesie, na pastwę losu. Nic się nie zmienił przez te lata. Tak samo zimny, nieczuły… nie obchodziła go ona. Był zapatrzonym w siebie durniem.
Zapadał zmrok, a ona wchodziła do kolejnej wioski. Zakryła twarz kapturem, nie chciała przyciągnąć nowych kłopotów. Wszędzie widziała plakaty własnej osoby, naklejone na filary, drzwi magicznych sklepów i barów, rzadko na mieszkaniach. Tutaj nie będzie mogła dłużej zostać, jej mistrz posiadał wtyczki, a plakaty bardziej ją przerażają.
- Słyszałaś? W Fairy Tail podobno ma się odbyć egzamin maga klasy S! – Zatrzymała się. Obok niej stała mała grupka dzieci, wyraźnie były czymś podniecone. Niski chłopak, z ogromnym uśmiechem na twarzy zawzięcie wyjaśniał kolegom i przyjaciółce, o co mu chodzi. – Chciałbym być tacy jak oni! Być magiem!
     Zbliżyła się ostrożnie, może wyciągnie od nich konkretne informacje.
- Moja mama mówi, że lepiej zostać rycerzem, łatwiej zdobędzie się kobietę. – Powiedział jego kolega, dumnie prostując klatę, za to ich towarzyszka naburmuszyła się.
- Magowie są fajni! Mają magiczne zdolności! Chciałbym być kiedyś jak Natsu…
- Jaki on jest? – Wtrąciła się Louise, nieco niegrzecznie. Trójka przyjaciół spojrzała na nią, jakby właśnie urwała się z kosmosu, albo oznajmiła im, że zimy nie będzie. – Ten Natsu. Natsu Dragneel, o nim mowa, prawda? – Z trudem wysiliła się na uprzejmość.
- Pierwszy raz pani o nim słyszy? – Kiwnęła głową. – Jest niesamowitym magiem ognia! Co prawda wszystko niszczy na misji, ale nie ma sobie równych! Tworzy silną drużynę z Erzą, Lucy, Grayem i Wendy. Doprawdy, jak można być tak niedoinformowanym?
- Jace! Daj jej spokój i chodź tu, zanim przemoczycie! – Z pobliskiego baru wyszła kobieta, matka chłopca, zaganiając ich do środka. Młodą dziewczynę zostawiła, rzucając jej srogie spojrzenie. Ona nie zrobiła nic złego, jedynie zbierała informacje o Natsu. Mieszkańcy wioski chyba boją się obcych…. W sumie, nic dziwnego.
     Znalazła schronienie w bliskiej gospodzie. Niewzruszona oglądała ponownie minerał. Tajemniczy blask przyciągał ją do tego zjawiska, a jej oczy z czasem stawały się obłąkane. Wyciągnęła rękę do niego, palce musnęły o powierzchnię kryształu. Prawie dotknęłaby gładkiej, przeźroczystej ściany, na której widoczne były drobne pęknięcia, gdyby w ostatniej chwili nie poczułaby nagłego szarpnięcia z przeciwnej strony. Odzyskała świadomość.
- Gajeel?  
- Chyba nie myślałaś, że naprawdę zostawię cię samą? – Mogłaby przysiąc, iż widziała na jego twarzy chytry uśmieszek.
- Tak myślałam.
- Jutro pójdziesz ze mną do Magnolii. Bez mojego pozwolenia nie możesz zbliżać się do gildii, moich przyjaciół. Nasza znajomość nie może wyjść na jaw…
- Czuję się, jakbym grała w chorym romansie z tobą w roli głównej. – Zakpiła. Widząc jego minę, nie kontynuowała ironii. – Boisz się tego równie mocno, jak ja, dlatego mi pomagasz.
- Może.
- Chcę dołączyć do twojej gildii, Gajeel. Natsu może mi pomóc… Proszę, zgódź się.
 Od zdenerwowania na policzkach pojawiły się rumieńce. Zaczęła nerwowo pocierać dłonie. Wcześniej nigdy nie była poniżona do tego stopnia.
- Słuchaj mnie uważnie, Louise. Nie znaczy nie. Przynajmniej na razie. A teraz, idź spać, rano wyruszamy.
***
- Jesteśmy blisko, mistrzu.
      Dłonie kobiety z gracją dotykały szklaną kulę, zahaczając o czarne kosmyki włosów. Spory biust unosił się przy każdym oddechu do góry, a przez dekolt spływały krople zimnego potu. Rysy twarzy miała zbyt delikatne, aby kiedyś mogły zostać brutalnie zranione. Oczy, widzące przyszłość skrywały wiele uczuć, głównie rozczarowanie. Jej wizerunek dopełniało jasne kimono, przylegające do drobnego, prawie kruchego ciała. Hades ani razu nie żałował przyłączenie Ultear do załogi. Kusząca i niebezpieczna budziła u obcych lęk, a sama przypominała węża o śliskiej skórze, pokrytej paskudnymi znakami i ostrych jak brzytwa zębami, skrywające truciznę. Jej działania, zwykle nieprzemyślane, uknute w najmroczniejszych zakamarkach umysłu, przynosiły słodkie zwycięstwo.
- Pojawił się pewien problem, mistrzu Hadesie. – Kobiecy głos dotarł do jego uszu, budząc go z lekkiej drzemki. Z trudem zapominał o fatalnym spotkaniu z przyjacielem. – Wyspa będzie zajęta przez Fairy Tail. Nadal chcesz odszukać Zeref’a?
- Tak, nie zmieniaj kursu. Nasze przeznaczenie musi się wypełnić.
- Oczywiście, mistrzu. – Schowała kulę pod rękaw kimona prawej dłoni. Odsłoniła ramiona, zarzucając długie włosy na plecy. – Wreszcie cie spotkam, Zerefie… - wyszeptała czule. Wąż znalazł nową ofiarę. Nie chciała jej zrobić krzywdy. Tylko zatrzymać, okazywać należyte wsparcie, jakiego nie doświadczyła w czasie dzieciństwa.
***
Zadrżał, usłyszawszy po raz setny własne imię. Nic nie widział, wysoki las pokryła gęsta mgła, zalewając wszystko mleczną barwą. W tle majaczył strumyk, jego niewielkie fale odbijały się od kamieni, a nad głową maga słabo docierał do niego blask księżyca. On sam był mały, ktoś obcy dałby mu co najmniej z osiem lat.
- Lisanna! – Wykrzyknął przestraszony. Czyżby stary koszmar wrócił? Pamiętał doskonale, jak kiedyś wracał przez ten las i wtedy zgubiła się jego przyjaciółka, bardzo miła dziewczyna o białych włosach. Bez przerwy mógł wpatrywać się w jej zarumienione policzki i niebieskie oczy. – Lisanna! Proszę, odezwij się!
- To nie Lisanna ciebie teraz potrzebuje… wstrętny magu! – Dosłownie przed nim wyrósł ogromny człowiek, z muskulaturą zamiast normalnej klaty. Czarna szata zakrywała twarz.
- Kto mnie wołał?! – Sam nie uwierzył w rozpaczliwą nutę z jaką wypowiedział słowa. Mężczyzna pstryknął palcami, pożerając małego Natsu wzrokiem. Trzymał pod pachą śliczną blondynkę, dość podobną do Lucy. Popatrzyła na niego błagalnie, wyciągając w jego stronę wisiorek. Chwytając go, wrócił do dawnego wieku, znowu był osiemnastolatkiem. Zabierając od niej przedmiot zauważył, że cała ręka dziewczyny oraz jedna pierś i brzuch, jest pokryta krwią i paskudnymi, głębokimi ranami. Krwawiła.
- Uciekaj, Natsu… Biegnij! – Zawołała, niemalże płaczliwie. Cofnął się o kilka kroków do tyłu, jakby zamierzał wykonać prośbę nieznajomej. Zaczęła się uśmiechać. Niebezpiecznie wykonał pół obrót, zapalając na zaciśniętych pięściach ogień. Z całym impetem wymierzył w brzuch napastnika. Krzyknął, wypuszczając ledwo żywą blondynkę, która zakaszlała krwią. Kolejne ciosy zadawał automatycznie. Jego przeciwnik upadł na ziemię, miejscami zwęglony i podpalony, a on sam natychmiast kucnął przy dziewczynie, łapiąc ją za rękę. W głębi serca czuł, że się znali, nawet długo, nie pamiętał skąd. Pomału wziął ją na ręce, przyciskając mocno do własnego torsu.
- Wendy ci pomoże… - Starał się ją uspokoić. Ściskał mocniej dłonie na jej bluzce.
- Ja już umieram, Natsu. Przegrałam tą bitwę… ale ty jeszcze możesz wygrać, możesz zniszczyć Hotaru… - Razem podziwiali amulet. – Zostaw mnie i uciekaj…
- Nie chcę, Lucy.
- Nazywam się Louise… - Oddech miała coraz słabszy. Coś jeszcze chciała powiedzieć, widział to w jej zrezygnowanym, zarazem zaciętym spojrzeniu. Nie zdążyła. Ich przeciwnik krzyknął przeraźliwie, formując zaklęcie, a fioletowa poświata otoczyła ich, oddając intensywne światło.
     - NIE!
Obudził się w ciepłym łóżku. Na zewnątrz panowała noc, przynosząc wszystkim mieszkańcom nieprzyjemny chłód do środka. Przez kilka minut leżał sparaliżowany, nie chciał podnosić się z wygodnego materaca. Łuskowy szalik zsunął mu się z szyi i bezszelestnie spadł na podłogę, na której spał Happy. Musiał zepchnąć go w czasie snu, zaś sam kocur nie zauważył zmiany posłania.
To tylko głupi sen nic nie wnoszący do jego życia. Spokojnie rozmyślał o egzaminie, starając się zachowywać normalnie. Jeszcze pięć dni i spełni marzenie, a później odnajdzie Igneel’a.
Natsu nie potrafił zmienić toru myśli na bardziej inteligentny, skojarzyć fakty, toteż z szerokim uśmiechem na twarzy, zapominając o śnie, przytulił się do poduszki i zasnął na nowo.

niedziela, 8 grudnia 2013

01. Cienie legendy


           Wstrzymała oddech. Nie pozwoliła, aby z ust wydostał się choćby jeden krzyk. Pomału stawiała kroki, trzymając w ręku pochodnię. Wszyscy spali, na stole, pod stołem, przy alkoholu. Strażnicy bramy przysypiali, drugi zasnął. To dobrze, nie musiała uciekać do trucizny i podstępów. Pod jej nogami zaskrzypiała deska, odskoczyła, chwytając się za serce. Przy filarze spała jej "przyjaciółka", a taki dźwięk mógłby ją obudzić, czego nie pragnęła, nie w tej chwili. Kobieta mruknęła pod nosem niezrozumiałe słowa i spała dalej. Upuściła butelkę z winem, która potoczyła się pod nogi jasnowłosej. Przeskoczyła. Przez ramię spojrzała na mistrza, ściskając mocniej uchwyt od plecaka w dłoni. Skoro chce ją zabić, musi uciekać, nie ma dla niej ratunku, jak i schronienia w paskudnych murach. Komuś zabrała płaszcz. Jasne włosy mogą za bardzo rzucać się w oczy. Uciekła.
Minęło kilka dni od jej wyjścia. Tułała się po różnych wioskach, rzadko miastach, napotykając na drodze różnych ludzi. Nie musiała wyciągać rękę o pomoc, sama do niej przychodziła, wystarczyło zmienić barwę głosu i łagodnie patrzeć na świat. Zdobyła towarzysza podróży. Mały, czarny kot plątał się pod jej nogami i za nic nie chciał jej zostawić samej.
           Razem siedzieli na fotelu, zwinął się w kłębek na jej kolanach. W kominku paliło się drewno, trzeszcząc, a na zewnątrz wydostawały się płomienne iskry. Do tego półmrok pokoju wprawiał ją w tajemniczy nastrój. Gdyby mogła żyć tak wiecznie... bez żadnych kłopotów, z dala od całego świata.
         Otworzyła oczy. Na stole, tuż przy niej odłożyła kryształ, powód ucieczki od gildii. Nie żałowała podjętej decyzji. Wolała żyć niż zginąć z rąk Czarnego Maga. To jego dzieło, jego plany zmusiły gildie do tak ryzykownych kroków i zamiarów. Nie zauważyła jak jej oczy stały się puste, pozbawione blasku, a palce muskają skałę. Poza ognistymi płomieniami w pomieszczeniu tańczyły białofioletowe pyłki. Znowu dotknęła, tym razem uwolniła promienie, zerwał się wiatr. Wyślizgnął się jej z ręki, kiedy łapy kota delikatnie dotykały jej ramienia. Magia ustała, półmrok wrócil do pokoju, nic się nie stało.
- Argiato, Syrin. - pogłaskała go po główce, za uszkiem. - Nie wiem, co by się stało... Uratowałeś mnie. - Zamruczał zadowolony, tuląc się do jej biustu. Skała pozostała skałą.- Zaraz musimy iść.
Wieczór. Mieszkańcy wioski zaczęli biesiadowanie lub wracali po ciężkiej pracy do domu.
- Szukać jej! Nie mogła uciec daleko!
      Przystanęła. Gildia już tu jest. Jak to możliwe? Specjalnie wybierała odległe wsie, dzikie ścieżki, żeby jej nie dosięgli, a mimo to potrafili ją znaleźć. Nie zdążyła postawić kroku, ktoś przewrócił ją prosto do kałuży błota. Silny but przyciskał jej ramię do ziemi.
- Witaj skarbie. Dawno się nie widzieliśmy - Strażnik pochylał się nad nią, trzymał jej włosy, dotykał zranionej twarzy. - Jesteś niegrzeczną dziewczynką... Wiesz, że czeka się kara? - Przysunął miecz do jej szyi, zjechał nim niżej, odsłaniając skrawek jej piersi. Nie musiała patrzeć mu w oczy, żeby widzieć jego triumf. Pociągnął ją za włosy do tyłu, zmuszając ją do wyprostowania sylwetki i głośnego krzyku. Podciągnął brutalnie bluzkę. Bez skrupułów ją dotykał. - Oto i jest, znak naszej gildii! Piękny, a ty chcesz odwrócić się od nas...
       Kot skoczył na jego twarz, drapiąc go po policzku. Dla niego nie ma szczęśliwego zakończenia. Pospiesznie oddaliła się od miejsca zaczepki, magowie wzmocnili siły. Udało jej się, nie dostali Hotaru, nie zabili jej na miejscu. Czegoś ją nauczyli.
Wyczerpana usiadła na głazie. Tuż za nią znajdował się strumyk i młyn, a niedaleko od niej dom piętrowy. Przymknęła powieki.
- Idź do Fairy Tail. Znajdź Natsu Dragneela.
Ciepły, kobiecy z nutką dziecinnego tonu głos rozbrzmiał w jej głowie.
- Dlaczego?
- Ma siłę, on ci może pomóc. Ty i pozostali nie jesteście w stanie. W tym krysztale jest cząstka duszy Zerefa, Czarnego Maga, już ją doświadczyłaś. Nie pozwól, żeby połączyła się z jego maszyną. Świat potrzebuje takich jak wy, Smoczych Zabójców.
- Ale... moja gildia...
- Znajdź Natsu, to jedyny sposób, Louise.
- Kim jesteś i skąd mnie znasz? - Do końca nie wiedziała, co robi. Od potwornego bólu mogła wpaść w dziwny letarg, a jeśli kryształ nią manipuluje? - Halo?
- Pierwszą mistrzyni Fairy Tail, Mavis.
Drugie pytanie pominęła, nastała niezręczna cisza. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zasnęła, ta podróż naprawdę ją wykończyła.
***
 Mężczyzna zawahał się, zatrzymując rękę na szkle. Przechylił nieznacznie tak, że wylał całą zawartość na podłogę. Hades oczekiwał odpowiedzi, a on, nie wiedział, co odpowiedzieć, jak wymigać się od prawdy. Ta mała, złośliwa suka uciekła. W dodatku ukradła Hotaru. Niżej nie mógł upaść…
- Właśnie mamy z nią pewien problem… Hades-sama – wypalił nerwowo. Hades patrzył na niego bezlitośnie, a jego ciało otoczyła mroczna aura. Widział za nim w tle prawdziwe demony. – Nie upilnowaliśmy jej… Uciekła.
        Wystarczyła chwila. W mgnieniu oka każda część pokoju została doszczętnie zniszczona, a jego uniósł za koszulę. Ostatni raz widział go takiego wściekłego parę miesięcy temu. Ale wtedy, on sam nie był pijany i mógł porozmawiać z nim bez paniki.
- Ty głupcze! Mówiłem, żebyś ją pilnował! Potrzebowałem jej do wzmocnienia sił, ale to nic… Grimoire Hart jest potężną gildią, poradzi sobie bez jednej, małej dziewczynki… - Rzucił nim o ścianę, zostawiając w kompletnym strachu. Demony rozszalały się na dobre, a ich pan uznał, że ten człowiek już nie musi wiedzieć o znalezieniu Zeref’a.
***
      Rankiem poczuła przepływ nowych sił do działania. Rozmowę częściowo uznała za omamy, ale plan, jaki jej ktoś podpowiedział wydawał się skuteczny. Sama nie posiadała lepszego rozwiązania, a tułanie się bez celu było bez sensu. Próbowała sobie przypomnieć, gdzie słyszała to nazwisko, dlaczego właśnie jego ma szukać…
Rozejrzała się. W nocy śnieg spadł garściami, znów pokrywał grubą warstwą otoczenie. Nic nie zapowiadało na przyjście zamieci i niepowodzenie.
- Co ty tu robisz, dziecko? – Starsza pani podeszła do niej z wiadrem w ręku. – To ciebie widziałam w nocy przez okno. – Dodała, bardziej do siebie.
- Czy wie pani gdzie jest najbliższe miasto? – Zdobyła się na uprzejmość. Nie znosiła u ludzi wścibskiego tonu, wtrącania się do obcych spraw. – Proszę mi powiedzieć…
    Staruszka wskazała jej kierunek.
- To trzy dni drogi stąd. Jeśli myślisz, że puszczę cię w tym stanie… Jesteś cała zmarznięta, kiedy coś ostatnio jadłaś?!
    Bez pytania popchnęła ją w stronę domu. Spotkanie z Natsu będzie musiała odłożyć na później.
   W domu, poza starszą panią, nie było nikogo. Kobieta poprosiła o jej ubranie, a sama podała nowe na zmianę, po czym zachęciła, aby grzecznie usiadła w salonie. Nie podobało jej się tu. Na ścianach właścicielka namalowała czarną farbą smoki, odpowiednie do żywiołów, gdzieś leżały wycinki z gazet o gildiach, o Smoczych Zabójcach. Czuła dziwną chęć zemsty na magach.
- Jak się nazywasz? – Nieznajoma postawiła przed nią gorącą herbatę. W tym momencie dziewczyna odczuła ulgę, od dawna odczuwała suchość w ustach.
- Dragana Grain – Przedstawiła się, używając fałszywego nazwiska i imienia. – Zgubiłam się… - dodała pospiesznie, uprzedzając kolejne pytanie staruszki.
- Doprawdy? Myślałam, że jesteś posiadaczką Hotaru. A ona nazywała się całkiem inaczej… - chwyciła za łańcuszek wisiorka. – W końcu cie znalazłam, skarbie… - z czułością patrzyła na amulet. Louise poderwała się z miejsca, wyrywając jej z ręki. – Och, przepraszam, nie chciałam cie wystraszyć. Znasz o nim legendę, prawda?
- Każdy, kto interesuje się magią, ją zna, proszę pani – odpowiedziała spokojnie. – Według niej, minerał powstał w miejscu, w którym spotykają się wszystkie smoki. Miał ich ochraniać przed złymi czarami. Niestety, z demonicznym urządzeniem Zerefa jest w stanie zabić wszystkie smoki i ich podopiecznych. Coś, co ma chronić, stało się przeciwieństwem. Sam w sobie nie jest groźny, ale ludzie… to udoskonalili.
- Właśnie. Powinnaś mi go oddać. Zaopiekuje się nim.
- Nie!
     Staruszka mocno złapała ja za szyję, zaczęła przyduszać. Jej oczy stały się takie same, jak u tamtego psychopaty. Coś tajemniczego wisiało w powietrzu. Kształt ręki kobiety zmienił wygląd, kości jej wystawały, w pokoju panował smród. Wiatr przewrócił świecę, kartki zaczęły płonąć, razem z posiadłością. Nagle ciało kobiety zostało przecięte na wylot metalem, a ona mogła złapać oddech. Ktoś chwycił ją w pasie i razem z nią wyskoczył przez okno, nim całe mieszkanie zamieniło się w istne ruiny. Zasłaniając usta ręką i kaszląc, zdążyła zobaczyć skórę pokrytą żelaznymi łuskami i pióropusz na ubraniu. Zemdlała.