Potężne jęzory ognia pożerały budowlę. Obudziła się z niemiłym wrażeniem, że jej ciało jest cięższe niż w rzeczywistości, zaś pulsująca głowa dawała się we znaki. Przez ramię mogła obserwować jak płomienie paliły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Podpalone fragmenty popiołu dotarły aż do niej, zahaczając o nogawki spodni i bezlitośnie zaczęły niszczyć materiał, sprawiając nieprzyjemne pieczenie. Ugasiła szybko, wyrywając wybawcy butelkę wody. Po krótkim marszu postawił dziewczynę na ziemi. Podskoczyli oboje, kiedy usłyszeli huk opadającego budynku. Z kobiety i mieszkania niewiele zostało, tylko zniszczone kości wymieszane w drewnie.
- Dziękuję. – Wyszeptała ozięble w
stronę mężczyzny. Chciała zadbać sama o siebie, a tu taki klops. Nigdy nie
przepadała, gdy ktoś musiał ratować jej życie. To takie… krępujące.
Nie patrzył w jej stronę, raczej w
dal. Jego twarz nie wyrażała niczego poza skupieniem, jakby błądził myślami nad
ważną sprawą. Ręce skrzyżował na torsie, przez ułamek sekundy zauważyła u niego
na ramieniu dziwny znak, którego wcześniej nie widziała. Cały czas próbowała
sobie przypomnieć, skąd zna tego człowieka.
Ubranie, sposób bycia, samej
wypowiedzi, kiedy wymówił szybko coś do niej w trakcie akcji ratowniczej, nie
wprawiły ją w zaskoczenie, bardziej zdumienie. Podeszła do niego tak, że
zamiast widoku na polanę i drzewa, widział dość dobrze jej twarz i uparte
spojrzenie, skrywające chłód i żal. Z pewnością była na niego zła.
- Nie musisz dziękować. Znalazłaś się
tam przez przypadek. – Mruknął z sarkazmem.
- Muszę. Taką miałeś zachciankę, żeby
ratować niewinną istotę.
- Celem była tamta kobieta, nie ty.
Nie widziałem powodu, żebyś spaliła się razem z nią. Co tam robiłaś? – Wyraźnie
badał ją wzrokiem. W dodatku zwracał się do niej, jak do przyjaciółki. Nie boi
się jej postawy, ani jej niechęci do jego osoby.
- Nie twoja sprawa! Może ty mi
powiesz, kim jesteś i co tam robiłeś?! – Podniosła lekko głos, ukrywając
drżenie warg.
- Gajeel Redfox, mag Fairy Tail,
spełniałem misję. Masz krótką pamięć, skoro mnie nie pamiętasz, Louise? –
Uniósł do góry brew.
Zatkało ją.
Pierwszy raz, od bardzo dawna, nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Teraz
rozumiała, dlaczego on czuł się przy niej tak swobodnie mimo jej strachu.
- Gajeel… - powiedziała powoli,
oddychając spokojnie. – Nie mów do mnie Louise, nazywam się Dragana.
- Louise to twoje prawdziwe imię, nie
uciekniesz przed nim. Skąd się tu wzięłaś? To niebezpiecznie miejsce.
- Szukałam schronienia… i wpadłam w
kłopoty. – Wyjaśniła, po czym opowiedziała historię od początku. Jako starzy
znajomi nie rzucali się w objęcia, nie całowali w policzki, nie przybijali
żółwika, nic nie zrobili. Dla nich takie zachowanie jest normalne, dlatego
mogli się zrozumieć.
Louise
zawsze pamiętała o pierwszym spotkaniu. Poznali się parę lat temu, w murach
jego gildii. Mimo statusu prawnej i legalnej zarazem, mistrz Jose popełniał
błędy i zbaczał na złą drogę. Postanowił pomóc jej mistrzowi, dobrze wiedząc,
że ona pochodzi z złej gildii, pełnej przemocy i zimnej krwi. Bez skrupułów
została przekazana Gajeelowi, a reszta niszczyła, razem z plądrowaniem,
mniejsze wioski.
Na
początku znajomości nie odzywali się, każde z nich nie ufało drugiej osobie i
można powiedzieć, że pewna nieufność została w nich do końca. Przełamała się
później, pomogła mu zabić kilka osób, a potem denerwowała częstym monologiem.
Za którymś razem odpowiedział. Coś w nim pękło, zaczął słuchać, a ona odkrywała
przed nim karty swojej przeszłości, dopóki jej mistrz nie nakazał odwrotu i
musiała opuścić jego gildię bez pożegnania.
- Potem ty mnie uratowałeś. –
Skończyła opowieść, wdychając głęboko. Ręce jej się pociły, nie rozumiała
swojego zdenerwowania. Liczyła na karę od dawnego opiekuna.
- Tyle razy mogłaś zginąć! Czy ty
wiesz, co robisz? – Zaczął wymieniać jej błędy. – Przez kryształ sama jesteś w
niebezpieczeństwie. Jesteś Smoczym Zabójcą, jak ja, jak Natsu…
- Powiedziałeś; Natsu? Od Natsu
Dragneela? Znasz go? – Sto pytań uwolniło się z jej ust. Drgnęła, na jej nos z
burzowych chmur spadła kropla deszczu, zaraz następna, aż rozpętała się
prawdziwa ulewa. Razem z kroplami spadał śnieg, bardziej ochładzając atmosferę
jaka panowała między nimi. – Gdzie go mogę znaleźć?
- Przykro mi, Louise, ale nie mogę ci
pomóc. – Oświadczył stanowczo. Louise zacisnęła pięści. Nie mogła teraz dołożyć
oliwy do ognia, wywołać bójkę. Zraniłaby oboje. – Nie chcę narażać przyjaciół
na niebezpieczeństwo…
- W takim razie żegnaj, Gajeelu. –
Odburknęła. Chwyciła plecak na ramiona.
Zostawiła go samego w lesie,
na pastwę losu. Nic się nie zmienił przez te lata. Tak samo zimny, nieczuły…
nie obchodziła go ona. Był zapatrzonym w siebie durniem.
Zapadał zmrok, a ona wchodziła do
kolejnej wioski. Zakryła twarz kapturem, nie chciała przyciągnąć nowych
kłopotów. Wszędzie widziała plakaty własnej osoby, naklejone na filary, drzwi
magicznych sklepów i barów, rzadko na mieszkaniach. Tutaj nie będzie mogła
dłużej zostać, jej mistrz posiadał wtyczki, a plakaty bardziej ją przerażają.
- Słyszałaś? W Fairy Tail podobno ma
się odbyć egzamin maga klasy S! – Zatrzymała się. Obok niej stała mała grupka
dzieci, wyraźnie były czymś podniecone. Niski chłopak, z ogromnym uśmiechem na
twarzy zawzięcie wyjaśniał kolegom i przyjaciółce, o co mu chodzi. – Chciałbym
być tacy jak oni! Być magiem!
Zbliżyła się
ostrożnie, może wyciągnie od nich konkretne informacje.
- Moja mama mówi, że lepiej zostać
rycerzem, łatwiej zdobędzie się kobietę. – Powiedział jego kolega, dumnie
prostując klatę, za to ich towarzyszka naburmuszyła się.
- Magowie są fajni! Mają magiczne
zdolności! Chciałbym być kiedyś jak Natsu…
- Jaki on jest? – Wtrąciła się
Louise, nieco niegrzecznie. Trójka przyjaciół spojrzała na nią, jakby właśnie
urwała się z kosmosu, albo oznajmiła im, że zimy nie będzie. – Ten Natsu. Natsu
Dragneel, o nim mowa, prawda? – Z trudem wysiliła się na uprzejmość.
- Pierwszy raz pani o nim słyszy? –
Kiwnęła głową. – Jest niesamowitym magiem ognia! Co prawda wszystko niszczy na
misji, ale nie ma sobie równych! Tworzy silną drużynę z Erzą, Lucy, Grayem i
Wendy. Doprawdy, jak można być tak niedoinformowanym?
- Jace! Daj jej spokój i chodź tu,
zanim przemoczycie! – Z pobliskiego baru wyszła kobieta, matka chłopca,
zaganiając ich do środka. Młodą dziewczynę zostawiła, rzucając jej srogie
spojrzenie. Ona nie zrobiła nic złego, jedynie zbierała informacje o Natsu.
Mieszkańcy wioski chyba boją się obcych…. W sumie, nic dziwnego.
Znalazła
schronienie w bliskiej gospodzie. Niewzruszona oglądała ponownie minerał.
Tajemniczy blask przyciągał ją do tego zjawiska, a jej oczy z czasem stawały
się obłąkane. Wyciągnęła rękę do niego, palce musnęły o powierzchnię kryształu.
Prawie dotknęłaby gładkiej, przeźroczystej ściany, na której widoczne były
drobne pęknięcia, gdyby w ostatniej chwili nie poczułaby nagłego szarpnięcia z
przeciwnej strony. Odzyskała świadomość.
- Gajeel?
- Chyba nie myślałaś, że naprawdę
zostawię cię samą? – Mogłaby przysiąc, iż widziała na jego twarzy chytry
uśmieszek.
- Tak myślałam.
- Jutro pójdziesz ze mną do Magnolii.
Bez mojego pozwolenia nie możesz zbliżać się do gildii, moich przyjaciół. Nasza
znajomość nie może wyjść na jaw…
- Czuję się, jakbym grała w chorym
romansie z tobą w roli głównej. – Zakpiła. Widząc jego minę, nie kontynuowała
ironii. – Boisz się tego równie mocno, jak ja, dlatego mi pomagasz.
- Może.
- Chcę dołączyć do twojej gildii,
Gajeel. Natsu może mi pomóc… Proszę, zgódź się.
Od zdenerwowania na policzkach
pojawiły się rumieńce. Zaczęła nerwowo pocierać dłonie. Wcześniej nigdy nie
była poniżona do tego stopnia.
- Słuchaj mnie uważnie, Louise. Nie
znaczy nie. Przynajmniej na razie. A teraz, idź spać, rano wyruszamy.
***
- Jesteśmy blisko, mistrzu.
Dłonie
kobiety z gracją dotykały szklaną kulę, zahaczając o czarne kosmyki włosów.
Spory biust unosił się przy każdym oddechu do góry, a przez dekolt spływały
krople zimnego potu. Rysy twarzy miała zbyt delikatne, aby kiedyś mogły zostać
brutalnie zranione. Oczy, widzące przyszłość skrywały wiele uczuć, głównie
rozczarowanie. Jej wizerunek dopełniało jasne kimono, przylegające do drobnego,
prawie kruchego ciała. Hades ani razu nie żałował przyłączenie Ultear do
załogi. Kusząca i niebezpieczna budziła u obcych lęk, a sama przypominała węża
o śliskiej skórze, pokrytej paskudnymi znakami i ostrych jak brzytwa zębami,
skrywające truciznę. Jej działania, zwykle nieprzemyślane, uknute w
najmroczniejszych zakamarkach umysłu, przynosiły słodkie zwycięstwo.
- Pojawił się pewien problem, mistrzu
Hadesie. – Kobiecy głos dotarł do jego uszu, budząc go z lekkiej drzemki. Z
trudem zapominał o fatalnym spotkaniu z przyjacielem. – Wyspa będzie zajęta
przez Fairy Tail. Nadal chcesz odszukać Zeref’a?
- Tak, nie zmieniaj kursu. Nasze
przeznaczenie musi się wypełnić.
- Oczywiście, mistrzu. – Schowała
kulę pod rękaw kimona prawej dłoni. Odsłoniła ramiona, zarzucając długie włosy
na plecy. – Wreszcie cie spotkam, Zerefie… - wyszeptała czule. Wąż znalazł nową
ofiarę. Nie chciała jej zrobić krzywdy. Tylko zatrzymać, okazywać należyte
wsparcie, jakiego nie doświadczyła w czasie dzieciństwa.
***
Zadrżał,
usłyszawszy po raz setny własne imię. Nic nie widział, wysoki las pokryła gęsta
mgła, zalewając wszystko mleczną barwą. W tle majaczył strumyk, jego niewielkie
fale odbijały się od kamieni, a nad głową maga słabo docierał do niego blask
księżyca. On sam był mały, ktoś obcy dałby mu co najmniej z osiem lat.
-
Lisanna! – Wykrzyknął przestraszony. Czyżby stary koszmar wrócił? Pamiętał
doskonale, jak kiedyś wracał przez ten las i wtedy zgubiła się jego
przyjaciółka, bardzo miła dziewczyna o białych włosach. Bez przerwy mógł
wpatrywać się w jej zarumienione policzki i niebieskie oczy. – Lisanna! Proszę,
odezwij się!
-
To nie Lisanna ciebie teraz potrzebuje… wstrętny magu! – Dosłownie przed nim
wyrósł ogromny człowiek, z muskulaturą zamiast normalnej klaty. Czarna szata
zakrywała twarz.
-
Kto mnie wołał?! – Sam nie uwierzył w rozpaczliwą nutę z jaką wypowiedział słowa.
Mężczyzna pstryknął palcami, pożerając małego Natsu wzrokiem. Trzymał pod pachą
śliczną blondynkę, dość podobną do Lucy. Popatrzyła na niego błagalnie,
wyciągając w jego stronę wisiorek. Chwytając go, wrócił do dawnego wieku, znowu
był osiemnastolatkiem. Zabierając od niej przedmiot zauważył, że cała ręka
dziewczyny oraz jedna pierś i brzuch, jest pokryta krwią i paskudnymi,
głębokimi ranami. Krwawiła.
-
Uciekaj, Natsu… Biegnij! – Zawołała, niemalże płaczliwie. Cofnął się o kilka
kroków do tyłu, jakby zamierzał wykonać prośbę nieznajomej. Zaczęła się
uśmiechać. Niebezpiecznie wykonał pół obrót, zapalając na zaciśniętych
pięściach ogień. Z całym impetem wymierzył w brzuch napastnika. Krzyknął,
wypuszczając ledwo żywą blondynkę, która zakaszlała krwią. Kolejne ciosy
zadawał automatycznie. Jego przeciwnik upadł na ziemię, miejscami zwęglony i
podpalony, a on sam natychmiast kucnął przy dziewczynie, łapiąc ją za rękę. W
głębi serca czuł, że się znali, nawet długo, nie pamiętał skąd. Pomału wziął ją
na ręce, przyciskając mocno do własnego torsu.
-
Wendy ci pomoże… - Starał się ją uspokoić. Ściskał mocniej dłonie na jej
bluzce.
-
Ja już umieram, Natsu. Przegrałam tą bitwę… ale ty jeszcze możesz wygrać,
możesz zniszczyć Hotaru… - Razem podziwiali amulet. – Zostaw mnie i uciekaj…
-
Nie chcę, Lucy.
-
Nazywam się Louise… - Oddech miała coraz słabszy. Coś jeszcze chciała
powiedzieć, widział to w jej zrezygnowanym, zarazem zaciętym spojrzeniu. Nie
zdążyła. Ich przeciwnik krzyknął przeraźliwie, formując zaklęcie, a fioletowa
poświata otoczyła ich, oddając intensywne światło.
- NIE!
Obudził się w ciepłym łóżku. Na
zewnątrz panowała noc, przynosząc wszystkim mieszkańcom nieprzyjemny chłód do
środka. Przez kilka minut leżał sparaliżowany, nie chciał podnosić się z
wygodnego materaca. Łuskowy szalik zsunął mu się z szyi i bezszelestnie spadł
na podłogę, na której spał Happy. Musiał zepchnąć go w czasie snu, zaś sam
kocur nie zauważył zmiany posłania.
To tylko głupi sen nic nie wnoszący
do jego życia. Spokojnie rozmyślał o egzaminie, starając się zachowywać
normalnie. Jeszcze pięć dni i spełni marzenie, a później odnajdzie Igneel’a.
Natsu nie potrafił zmienić toru myśli
na bardziej inteligentny, skojarzyć fakty, toteż z szerokim uśmiechem na
twarzy, zapominając o śnie, przytulił się do poduszki i zasnął na nowo.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Aż chciało się go czytać. Ciekawią mnie dalsze losy Louise. Czekam i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńHej! Nominuje Cię do Liebster Blog Award. Więcej informacji na moim blogu: http://love-fairy-tail.blogspot.com/
Pozdrawiam
Toshiko-chan
Witam ponownie :D
OdpowiedzUsuńMam wielką nadzieję, że nie masz za złe mojego wypisywania błędów, a jeśli masz... no, to chyba zostaje tylko ignorowanie moich komentarzy :).
Okey, wybacz, że tak "szybko" kończę wypowiadanie się, ale egzaminy i tak dalej... no, sama rozumiesz, jak to jest.
"Nigdy nie przepadała, gdy ktoś musiał ratować jej życie." nie chcę grać znawczyni, bo sama się dopiero uczę, ale wydaje mi się, że tutaj mamy błąd logiczny. Nie przepadała, gdy ktoś ratował jej życie... to troszkę śmiesznie brzmi i ja nie do końca rozumiem, o co chodzi.
" – Nie chcę narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo…
- W takim razie żegnaj, Gajeelu. – Odburknęła. Chwyciła plecak na ramiona.
Zostawiła go samego w lesie, na pastwę losu. Nic się nie zmienił przez te lata. Tak samo zimny, nieczuły… nie obchodziła go ona. Był zapatrzonym w siebie durniem." bardzo podoba mi się, że pokazałaś Louis w ten sposób. Mam wrażenie, że pomimo ciężkich przeżyć nadal ma coś z upartego, egoistycznego dziecka, które nie rozumie ludzi dookoła niej i uważa, że świat jest przeciwko. No, może to nadinterpretacja :) Ale ta cecha jest bardzo widoczna i nadaje jej przyjemnego, naturalnego koloru. Gratulacje i brawa za to!
"Doprawdy, jak można być tak niedoinformowanym?" przepraszam, ale to bardziej zabrzmiało jak jakiś starzec lub staruszka, a nie dziecko :D
"- Jace! Daj jej spokój i chodź tu, zanim przemoczycie!" przemoczycie... co?
"Prawie dotknęłaby gładkiej, przeźroczystej ściany, na której widoczne były drobne pęknięcia (...)" no to albo była gładka, albo miała pęknięcia, jedno z dwojga :D
"Dłonie kobiety z gracją dotykały szklaną kulę (...)" dotykały czego, nie co. Szklanej kuli.
"Rysy twarzy miała zbyt delikatne, aby kiedyś mogły zostać brutalnie zranione." nie rozumiem tego zdania. Co to znaczy, że jej rysy były zbyt delikatne, by mogły zostać zranione?
"Oczy, widzące przyszłość skrywały (...)" przecinek po " przyszłość"
"Jej działania, zwykle nieprzemyślane, uknute w najmroczniejszych zakamarkach umysłu, przynosiły słodkie zwycięstwo." czyli podejmowała decyzje nieprzemyślane, które wcześniej uknuła? To też nie trzyma się kupy.
"(...)z muskulaturą zamiast normalnej klaty" aktualnie mój faworyt w tym rozdziale. Muskulatura, zamiast normalnej klaty? Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale okey! :D
Ogólnie, poza dziwnym snem Natsu i kawałkiem przeszłości Louis w której występuje Gajeel, nie wiem nic. Rozdział jest krótki, zbliża się egzamin na maga S w FT, tylko co wspólnego ma z tym Smoczy Zabójca? Nie potrafiłam odnieść się do tytułu, wydaje mi się, że niestety nie jest adekwatny do treści... albo, jak pisałam wcześniej, nie umiem czytać ani wyciągać odpowiednich wniosków. Masz ciężki styl, muszę powiedzieć, i przynajmniej ja muszę czasami przeczytać jedno zdanie kilka razy, by zrozumieć, o co chodzi i co chciałaś przedstawić. Pomysł na fabułę jest, sama idea stworzenia Hotaru jest godna pozazdroszczenia, mam wrażenie, że kryształ odegra naprawdę wielką rolę w całej historii, no i pojawia się Gajeel, na razie na pierwszym planie, cudnie! :D
Idę dalej :*